Wszystko zaczęło się w połowie lat siedemdziesiątych, kiedy grupa zakochanych w przyrodzie postanowiła stworzyć coś własnego — zieloną przystań, gdzie można było odpocząć od zgiełku i codziennych trosk.
Nie było łatwo. Teren, który przydzielono pod ogród działkowy, przypominał bardziej dzikie nieużytki niż miejsce do rekreacji. Ale dla nich to był początek marzenia.
Praca od świtu do zmierzchu
Pierwsze tygodnie to była walka z naturą. Karczowanie krzaków, nieużytków, wyrównywanie terenu, wytyczanie alejek. Nie było koparek ani ciężkiego sprzętu — tylko łopaty, kilofy i ręce pełne odcisków. Ale nikt nie narzekał. Zapał był tak wielki, że gdyby mogli nocowaliby pod gołym niebem żeby na drugi dzień już o świcie kontynuować prace.
Materiały budowlane? Czysta abstrakcja. Cement zdobywano „po znajomości”, deski z rozbiórek, a gwoździe — jak wspomina pan Marian, jeden z najstarszych działkowców — „trzeba było prostować, bo nowe to był luksus”.
Zakłady pracy pomagały, jak mogły. Przekazywały co mogły, czasem nawet transport, pomagało też wojsko wówczas zwane Ludowym Wojskiem Polskim. W weekendy przyjeżdżały całe rodziny, dzieci biegały między pracującymi, a dorośli stawiali altanki z tego, co udało się zdobyć. Każda była inna — niektóre z drzwiami od szafy, inne z okiennicami z wagonu kolejowego. Ale każda była dumą właściciela. Kto był inicjatorem, kto był pierwszym budowniczym, kto najbardziej walczył o powstanie ogrodu działkowego? Było wielu pionierów. Myślę, że nie ma mniej lub bardziej zasłużonych. Wszyscy pierwsi działkowcy w powołanie do życia i budowę naszego Ogrodu wnieśli wkład na miarę swoich możliwości. Jeśli ktoś chciałby poznać nazwiska znajdzie je prawdopodobnie w kronice ogrodu. Będą tam wzmianki o budowie, o problemach, o sukcesach oraz stare fotografie. Kronika znajduje się w Zarządzie Ogrodu.
Drzewa, których już nie ma
Dziś trudno uwierzyć, że kiedyś rosły tu jabłonie „Kosztela” i „Złota Reneta”, grusze „Klapsa” i „Faworytka”, a między nimi porzeczki, agrest i maliny, które miały smak dzieciństwa. A czy pamiętacie jabłka papierówki. Smak nie do zapomnienia. Pan Stanisław wspomina, że sadzonki zdobywało się wymieniając się z kolegami z innych ogrodów. Dziś niektóre odmiany przepadły już bez śladu — nie wytrzymały nowych chorób, zostały wyparte przez „nowoczesne” hybrydy.
Ale to właśnie te stare drzewa były sercem ogrodu. Dawały cień, owoce, a czasem — jak mówi pani Zofia — „miejsce na hamak i chwilę ciszy”.
Przyjaźnie na całe życie
Ogród był czymś więcej niż tylko ziemią. To była wspólnota. Ludzie szanowali się, zawiązywali przyjaźnie, pomagali sobie nawzajem — pożyczali narzędzia, podlewali grządki sąsiadów, gdy ci wyjeżdżali. W altankach odbywały się imieniny, święta, a czasem po prostu długie rozmowy przy butelce wina czy choćby mocniejszego trunku z ówczesnymi nazwami jak Żytnia, Starka czy zwykła Stołowa.
Dziś mamy 2025 rok, pięćdziesięciolecie Ogrodu. Wielu z tych ludzi już dawno odeszło. Pozostali nieliczni. Ich działki są dziś puste albo mają nowych właścicieli, ale pamięć o nich ciągle żyje w opowieściach starych działkowców, w starych zdjęciach, w jabłkach, które wciąż dojrzewają na ich drzewach.
Dziedzictwo, które trwa
Nowe pokolenia przychodzą do ogrodu z innymi oczekiwaniami — szukają relaksu, czasem ekologii i kontaktu z naturą ale głównie tzw. grilla. Jednak pomimo upływu czasu fundamenty, które stworzyli pierwsi działkowcy, wciąż są widoczne. W altankach z odzysku, w starych odmianach drzew, w duchu dawnej wspólnoty. Bo ogród działkowy to nie tylko ziemia. To historia ludzi z Ogrodu "Krzekowo" którzy wierzyli, że z niczego można stworzyć coś pięknego. I zrobili to — rękami, sercem i marzeniami.


